Wiry
2017 CS (Dreamland Syndicate)
„Nie ma mnie” mruczy przez pięć warstw pogłosów i fuzzu Grzegorz Wiernicki i zaczyna bawić się flangerem. Najczęściej słuchane przeze mnie wydawnictwo z zeszłego roku. Odklejony od rzeczywistości i gatunkowości psych, gdzieś pomiędzy wczesnym Suicide i dorobkiem Ripleya Johnsona. Senne, niesamowite, unikalne, arcypolskie (sample, wokale, wieńczący album cover Brygady), błahe i zimne. Czekam na wersję na jakimś popularniejszym nośniku, magnetofon mi wysiadł.
Mountain Movers LP (Trouble In Mind)
Najlepszy z możliwych melt-rock z Connecticut mocno inspirowany melt-rockiem japońskim. Kryssi Battalene to najlepsza gitarzystka.
Anahita
Tourmaline LP (three:four)
Dwie weteranki amerykańskiej sceny psychowej – Helena Espvall i Tara Burke – nagrały najbardziej przejmujący album zeszłego roku. Drone zupełny, całkowity, minimalny. Na wiolonczelę i dwa głosy kobiece.
Scott Tuma
No Greener Grass 2LP (Dismal Niche)
Na okładce widnieje tylko jedno nazwisko, ale tak naprawdę nagrano to w duecie (występuje też Jason Ajemian). Tuma – folk-hipis spod Chicago – znów, ponownie, raz jeszcze gra tak powoli, że z folku wychodzą mu drone-kołysanki. Kojące, duchowe, wspaniałe. Święta muzyka.
Xylitol
„...Is Toxic to Pigs??” 7” EP (Thrilling Living/Total Negativity)
Najlepsza punkowa siedmiocalówka. Po prostu pogo-punk grany przez ludzi z G.L.O.S.S. z niesamowitą wokalistką na pełnym aggro. Goblin Gallop słyszałem w myślach za każdym razem gdy czytałem jakąkolwiek gazetę (zagraniczną, do polskich nie zaglądam od lat).
Runt
Positions of Power LP (La Vida Es Un Mus)
Jeszcze wścieklejszy, ale i precyzyjniejszy femi-punk. Wydany 25. grudnia, więc mam jak najbardziej rację robiąc podsumowanie poprzedniego roku w marcu. Nie dość, że odzyskuje dla kobiet mocno zmaskulinizowane przestrzenie (sceny punkowe) to po prostu wgniata w ziemię. Strona B jest wspaniała – ta kombinacja Officer/No Future, wow!